Maciej Karwik: Jak to się stało, że został Pan podróżnikiem?
Prof. Marek Dąbrowski: Podróżnikiem zostałem tak naprawdę mimochodem, ponieważ za czasów mojego liceum (a jestem absolwentem V LO) zwiedzałem parki krajobrazowe i rezerwaty w naszych okolicach, ale też interesowały mnie miasta, miasteczka, wioseczki. Potem stały się te podróże nieco dalsze, bo wyjeżdżałem już w rejon Małopolski, gór; tak naprawdę to tata zachęcił mnie do tego że pierwszy raz pojechałem w góry – i to nie w Bieszczady, nie w Sudety ale od razu w Tatry, więc od razu z grubej rury. Startowałem na Giewont, Czerwony Wierch, Rysy, a potem też Orlą Perć, i trochę, powiem szczerze, złapałem tego bakcyla. I stało się tak, że pierwszy wyjazd zakończył się jakimś smutkiem ogromnym – dlaczego to już, dlaczego wyjeżdżam z powrotem, i to ten smutek jak gdyby przerodził mi się z kolei w chęć powrotu. Podróże dalsze, czyli te na inne kontynenty, tak naprawdę zacząłem po przekroczeniu progu 40 lat, więc prawdą jest chyba stwierdzenie, że życie się tak naprawdę po czterdziestce zaczyna. śmiech
Jak wygląda łączenie obowiązków zawodowych z podróżowaniem?
W moim przypadku to łączenie jest chyba prostsze, bo z racji przedmiotu, którego uczę, nie tylko mogę też przy okazji podróżować w czasie wolnym, który mam od czasu do czasu, ale mogę też sam organizować wyprawy. Tak, nie pamiętam czy kiedykolwiek wybrałem się z jakąś firmą, odkąd pamiętam sam organizowałem wyjazdy. Lubię też organizować dla grup uczniów i studentów, z którymi pracuję – i to jest właśnie fenomenalna rzecz, że z racji wykonywanej przez mnie pracy też jestem gdzieś tam blisko jakichś rewirów. Te wyprawy, które organizowałem, gdzie jeździliśmy z uczniami z liceum, to były Bałkany, Słowacja, Węgry, to były wejścia do jaskiń, raftingi, czy też turystyka kwalifikowana i jednocześnie też dalsze wyprawy, np. na Kaukaz. Tak że jest mi zdecydowanie łatwiej będąc właśnie nauczycielem geografii, bo to jest też bardzo pokrewne z tym, co robię.
Podróżuje Pan samemu czy w grupie?
W 70% podróżowałem zawsze samotnie, a w 30% w grupie. Ale no powiem, że nigdy do końca tak naprawdę nie jesteśmy w podróżach sami. Bo za każdym rogiem gdzieś tam spotykamy na każdym kroku ludzi, więc ci ludzie są nam znani, te spotkania z ludźmi są najfajniejsze w tym wszystkim, i powiem szczerze, że na przykład przyjaciół z moich podróży po Bałkanach mam w każdym kraju, począwszy od Albanii, przez Macedonię, Bośnię i Hercegowinę, Serbię, Chorwację czy Słowenię. Tak naprawdę mam tam znajomych, przyjaciół, i nie jest nigdy tak, że jestem sam, bo nawet w tych dalszych rewirach – np. gdy leciałem do Malezji, to na miejscu się okazywało, że gdzieś losowo spotykam ludzi, z którymi nawiązuję kontakt. Gdzieś na przykład jest kierowca, który gdzieś mnie podwozi, np. pod najwyższą górą na Borneo, która nazywała się Kinabalu. No i tak porozmawiamy, wymieniamy się potem numerami, gdzieś tam też utrzymujemy ten kontakt na portalach społecznościowych. Tak że mimo tego, że te 70% aranżowałem sam, to tak naprawdę do końca sam nigdy nie byłem.
Jak wygląda u Pana planowanie podróży, i kwestia języków?
Aranżuję zawsze przeważnie sam, tak jak mówiłem, czyli ta aranżacja zajmuje mi trochę czasu, ale to jest czas, który uwielbiam. Ostatnio zacząłem podróżować więcej samolotami, mniej na stopa czy rowerem. Pierwsza moja dalsza podróż była do Malezji na Borneo, potem była Australia, Nowa Zelandia, Japonia również. Nie ukrywam, że nie wszędzie uczę się języków, korzystam ze znajomości angielskiego na bieżąco. Natomiast tych języków,, które odkrywałem na Bałkanach, uczyłem się na miejscu. Ale oprócz tego, że uczyłem się na miejscu, gdy rozmawiałem z ludźmi których tam spotykałem (na początku na migi 😉), to język chorwacki, serbski czy bośniacki znam na przykład z filmów i muzyki. W związku z tym, jak odkrywałem muzykę z tych rewirów właśnie bałkańskich, to uczyłem się też języka, i to co zapamiętałem z muzyki często pojawiało się w języku mówionym.
Aranżując wyprawy, korzystam z różnych źródeł. Głównym narzędziem jest internet i multiwyszukiwarka lotów, i różne serwisy, np. Booking.com czy Hostelworld. Myślę, że za każdym razem jest też trochę inaczej. Czasami jeżeli gdzieś jest tani lot, albo warto to miejsce odwiedzić, albo nie byłem w danym regionie świata – tam się udaję. Ale jest pewna zasada której się trzymam – gdy kończę jeden wyjazd, od razu planuję następny.
W następnej części można będzie przeczytać o źródłach finansowania takich wypraw, najciekawszych podróżniczych przeżyciach czy też radach dla podróżników. Stay tuned!
Comments