To musiało się tak skończyć. Wiedziałam od początku na co się pisałam, więc nie wiadomo skąd to przykre zaskoczenie. Skończył mi się Dostojewski, pożarłam już każdą pozycję, która wyszła spod jego ręki. Nic już nie zostało w biblioteczce pod literą „D”. To zasadniczo żadne wielkie wydarzenie, może bardziej kolejna przechwałka z mojej strony. Ale dla mnie koniec Dostojewskiego to realny i dramatyczny koniec.
Teraz naprawdę nie wiem, na czym oprzeć swoją osobowość. Moje cechy charakteru zaczerpnięte z ukochanych młodych studentów, którzy gardzą porządkiem świata, zostały wyczerpane. Stoję na rozdrożu. Za mną domniemane ojcobójstwa i palenie miasteczek w imię rewolucji, przede mną miliony ścieżek i dróg, ale żadna nie jest tą, z której właśnie schodzę. Pomimo, że przeczytałam te wszystkie wyrazy bardzo, bardzo uważnie, napawałam się każdą literą, teraz nie umiem przełożyć tych zdań na swoje realia, wyciągnąć sensownych wniosków. Teraz. Teraz stoję i patrzę, oglądam grzbiety alfabetycznie ułożonych historii, spoglądam na wystawki książek w pokoju i nie chcę, żeby Dostojewski się kończył. Nabawiłam się wstrętu do możliwości wyboru, ilość książek przytłacza, ich różnorodność dobija. Naprawdę chciałabym cofnąć czas i nie przechodzić przez tę pustkę. Tych stron już nigdy nie rozszyfruję pierwszy, dziewiczy raz. Już nigdy.
Mam świadomość, że mam miliony możliwości, że teraz, skoro wiem, że gustuję w rosyjskich hazardzistach, mogę czytać innych hazardzistów i innych Rosjan. W zasadzie nic mnie nie ogranicza, poza poczuciem jakiejkolwiek godności, która każe trzymać się od Mroza i Lipińskiej w dwumetrowej odległości. Tylko… Ta wolność przytłacza, bo zadaje pytania, poddaje wszystko w wątpliwość. Sęk w tym, że czasu nie cofnę, Dostojewski się skończył, wolność zadaje mi pytania, a ja będę zmuszona pójść którąś ze ścieżek, pewnie przeczytać jakieś gnioty i jakieś arcydzieła. To zwyczajnie trudne. Ale jakoś trzeba czytać, najlepiej spod litery „D”.
Comments