W kuchni domu unosił się zapach cynamonu, pieczonego mięsa i innych składników jesiennych potraw. Opatulona fartuchem kuchennym staruszka krzątała się od pokoju do pokoju, przynosząc na do stołu coraz to inne potrawy. Aura kuchni niejako zlewała się z widokiem zza okna, położonego na prawo od obciążonej wielkimi garami kuchenki – jesienna mgła całkiem przypominała warstwę pary unoszącej się pod sufitem. Na ścianach kuchni była boazeria, a na niej wisiały stare kwadratowe obrazki w drewnianych ramkach. Podłoga była lepiąca, podobnie jak i blat obok kuchenki, jednak żadnemu z domowników nigdy to nie przeszkadzało – nie bywali w kuchni zbyt często. Cynamon, jak i inne drogie przyprawy, był naturalnie sprowadzany z zachodu, wtedy w polskich sklepach nie można było kupić takich delikatesów. To tylko podkreśla wagę tego ważnego posiłku.
W wielkiej szafie w przedpokoju, sięgającej aż do sufitu, stały dwudziestopięciokilogramowe wory soli oraz kilka butelek z gliceryną, nieotwieranych już od kilku lat. Staruszka nadal biegała między pokojem gościnnym a kuchnią, kilkukrotnie prawie potykając się o brudny dywan, na którym stał stół. W tłustych miskach znosiła ze sobą do salonu mięsa, ziemniaki i sałatki. Z racji wieku zajęło jej to trochę czasu – największy gar musiała przeciągnąć ze sobą po ziemi, żeby potem z trudem położyć go na stół. Po przeniesieniu całego jedzenia, zaczęła znosić z kuchni talerze, sztućce i szklanki – ponownie, wszystkie tłuste. Wszyscy domownicy w ciszy siedzieli przy stole, wydawało się – w oczekiwaniu na panią domu.
Po pewnym czasie wszystkie rzeczy potrzebne do rozpoczęcia obiadu były już na stole. Staruszka zasiadła na wolnym krześle, szybko pomodliła się i zaczęła jeść przyrządzony przez siebie obiad. Przeżuwając smażonego ziemniaka, spytała się domowników, czy obiad im smakuje, dodając po chwili z udawanym entuzjazmem, że mogła bardziej posolić przygotowaną część świni. Nie otrzymała jednak odpowiedzi, ponieważ wszyscy członkowie jej rodziny nie żyli od co najmniej 15 lat. Staruszka, nie chcąc zostać samą, po kolei balsamowała ciała członków swojej rodziny. Robiła to tak umiejętnie, że jedyną rzeczą, która definitywnie rzucała się w oczy po zobaczeniu zmarłych członków jej rodziny, był brak oczu – uzupełniła go szklanymi kulkami po swoim wnuku, który zmarł 20 lat wcześniej na mukowiscydozę jeszcze jako kilkulatek.
Comentarios