top of page
Maksymilian Szatkowski

"Moja wizja Polski jest zachwiana od 7 lat" - wywiad z Jerzym Borowczakiem

Jerzy Borowczak jest byłym stoczniowcem gdańskim i opozycjonistą. Wraz z 4 innymi pracownikami stoczni zaplanował strajk w sierpniu 1980, który otworzył drogę do obalenia komunizmu. Obecnie jest parlamentarzystą z doświadczeniem pięciu kadencji w sejmie.


Co Panu jako pierwsze przychodzi do głowy na myśl o wydarzeniach sierpnia 80’?



Przede wszystkim to że byłem młody. Gdy zaczynał się strajk w stoczni gdańskiej miałem zaledwie 22 lata. Każdego roku wracam wspomnieniami do tych wydarzeń. Myślę o tym jak było ciężko to zacząć, jakie były idee, jaka była solidarność, jacy ludzie byli dla siebie dobrzy. Po 42 latach niestety niewiele z tego zostało, ale mamy to o czym nasze pokolenie mogło tylko pomarzyć, czyli wolną Polskę, która jest w Unii Europejskiej i NATO. Co mnie jednak niepokoi mnie to to że na uroczystości upamiętniające porozumienia sierpniowe nie przychodzą młodzi ludzie. Z resztą te imprezy od kilku lat bardzo marnie wyglądają bo praktycznie przychodzimy tam tylko my – stoczniowcy i służbowo urzędnicy itd. Jest mi z tego powodu bardzo przykro bo nie ma w polskiej historii tak wielkich zwycięstw bez krwi, jak to które dokonało się w 1980 roku.


Czy nie sądzi Pan, że te wspomniane przez Pana ideały solidarności zostały zatracone przez polskie społeczeństwo? Patrząc chociażby na ostatnie obchody 31 sierpnia rozdzielone pomiędzy stronę rządową, a opozycyjną.


Ostatni raz wspólnie byliśmy na 25 rocznicy podpisania porozumień sierpniowych. Byli wtedy wszyscy dotychczasowi prezydenci Polski i przewodniczący NSZZ „Solidarności”, a także wielu innych gości. Wtedy to się udało, co pokazuje można dobrze organizować takie uroczystości, tylko trzeba unikać polityki i dzielenia – tego zaproszę, a tego nie zaproszę. Dzisiaj jednak jesteśmy mocno zróżnicowani nie tylko na ten temat, ale także na wiele innych spraw. Niestety mamy teraz taką władzę, która lubi dzielić. Widzę to chociażby gdy patrzę na osoby zaproszone na uroczystości do Sali BHP i nie widzę tam żadnego mojego kolegi i w dodatku kompletnie nie znam osób, które były tam odznaczane. Ja nawet do kościoła, na mszę nie mogę wejść bo wymagają tam zaproszeń. Niestety PiS od 7 lat robi własne uroczystości, z własną historią i własną narracją. Mam nadzieję, że w przyszłości te imprezy znów będą wspólne.


Przenosząc się w czasie do sierpnia 80’, czy nie bali się państwo, że ten strajk skończy się jak te w grudniu 70’ czy w Ursusie i Radomiu w 76’ roku?


Należeliśmy wtedy do Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Tam realnie działało około 20-25 osób na 17 tys. Pracujących w Stoczni Gdańskiej. Nie była to łatwa działalność bo władza nas prześladowała, dokładnie pilnowała w pracy, w przypadku spóźnienia dawała naganę, przeprowadzono nam rewizję w szafkach, pilnowano na bramie czy czegoś nie wnosimy. Dlatego też wielu naszych kolegów po jednej rozmowie z SB nie ryzykowała i nie kontynuowała działań w związku. Nie było więc wielkich chęci zapału do walczenia o prawa. Pomimo tego jednak byliśmy drugim, po Warszawie, najmocniejszym ośrodkiem opozycyjnym w Polsce. Gdy zwolniono Annę Walentynowicz nikt na początku nie zaprotestował, nawet jej koledzy z brygady. Dlatego my wtedy jako Wolne Związki Zawodowe podjęliśmy decyzję, że zorganizujemy jakiś protest, a w końcu wyszedł z tego strajk. Zaczęliśmy się do niego gruntownie przygotowywać. Powstały wtedy też pierwsze postulaty, w tym dwa płacowe bo dobrze wiedzieliśmy, że ludzie nie staną za Anną Walentynowicz bo dla nich to był nikt. Nie chcieliśmy także, aby robotnicy wychodzili ze stoczni gdyż polałaby się krew tak jak podczas strajków w grudniu 70’ roku. Dlatego pomyśleliśmy co możemy zrobić, żeby oni tam zostali. Po pierwsze trzeba było uczcić tych których zamordowano w 1970 roku, aby inni wiedzieli, że wyjście za bramę grozi śmiercią, a drugą sprawą było częste śpiewanie hymnu. Jeżeli ktoś krzyczał, żeby iść pod wojewódzki zarząd partii, my puszczaliśmy hymn, była minuta ciszy i już te głosy ucichły.


Miesiąc przed wydarzeniami sierpnia 80’ miały miejsce strajki w Lublinie i okolicach. Czy Pan zgadza się z ludźmi, którzy mówią, że tamte protesty były

preludium do sukcesu strajkujących w Gdańsku?


Jakby tak spojrzeć na historię to można byłoby powiedzieć, że wydarzenia w Poznaniu w 1956 były zaczątkiem solidarności, potem te w grudniu 70’ i czerwcu 76’. Takie były polskie drogi do wolności. Natomiast wracając do pytania, kiedy my chcieliśmy poprzeć kolejarzy w lipcu w stoczni nie było absolutnie żadnego zainteresowania. Kiedy pojechaliśmy potem do Warszawy do Jacka Kuronia to on się nas dosłownie zapytał „kiedy ten Gdańsk ruszy dupę?” bo był wściekły, że my nie wsparliśmy żądnym protestem strajkujących w Lublinie. Wtedy jednakże Bogdan Borusewicz mu powiedział „jeszcze cię zaskoczymy”. Pamiętajmy też jednak, że tamten strajk był tylko o kasę. Jak władza dała pieniądze to się wszystko skończyło, a w Gdańsku było zupełnie inaczej. Celowo wystawiliśmy te 3 postulaty, czyli przywrócenie Anny Walentynowicz do pracy, 1000 złotych podwyżki i dodatek drożyźniany bo wiedzieliśmy, że pojawią się jeszcze inne. Kiedy powstał pierwszy komitet strajkowy, jeszcze przed przybyciem Lecha Wałęsy to ja wszedłem na dach koparki i mówiłem żeby ludzie pisali postulaty. Pojawiały się tam najróżniejsze skargi, że herbata jest zimna, że potrzebny jest autobus z jednej na drugą stronę stoczni itp. itd. Jak dawałem to Lechowi Wałęsie było tam około 70 kartek. Potem gdy poszliśmy to wszystko segregować to wyłoniliśmy 7 i już w tych siedmiu były wolne, niezależne związki zawodowe i obietnica zbudowania pomnika ofiar Grudnia 70’. Tak więc nasz strajk nie był podobny do Lublina, nam nie chodziło tylko o kasę, a już wtedy były tam poważne polityczne żądania. Stawialiśmy je oczywiście powoli bo wtedy jeszcze nie było mowy o zniesieniu komunizmu. Oczywiście pojawiały się bardzo skrajne żądania jak np. przywrócenie polskiemu orłowi korony albo przeprowadzenie natychmiastowych wyborów, ale my to dusiliśmy w zarodku bo nie wiedzieliśmy, czy to prowokacja służb, czy ten człowiek, który to napisał na prawdę tego chce.


Czy państwo planując ten strajk informowali o tym wspomnianego Jacka Kuronia, czy innych działaczy takich jak np. Tadeusz Mazowiecki?



Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek byli wcześniej, że tak powiem, ludźmi władzy. Bronisław Geremek wcześniej pracował w ambasadzie polskiej we Francji, a Tadeusz Mazowiecki był posłem do komunistycznego sejmu. Ja osobiście nie miałem z nimi żadnego kontaktu, ale za to miałem z Jackiem Kuroniem i Adamem Michnikiem. My nie informowaliśmy ich o tym, że planujemy strajk. Może Bogdan Borusewicz miał coś już w głowie jak mówił im właśnie, że „jeszcze was zaskoczymy”. Tego nie wiem. Jednakże jak przygotowywaliśmy ten strajk to wiedziało o tym 5 osób – Wałęsa, Borusewicz, Prądzyński, Felski i Borowczak i nikt więcej. Umówiliśmy się nawet, że Borusewicz nie powie nic swojej żonie Alinie Pieńkowskiej. Tym sposobem jakby ktoś sypnął to władzy wiedzielibyśmy kto. W ulotkach drukowanych specjalnie na 14 sierpnia nie było nic o strajku, tam była tylko biografia Anny Walentynowicz. Jacek Kuroń dowiedział się o strajku dopiero od Aliny Pieńkowskiej, która zadzwoniła kiedy nie były jeszcze zablokowane telefony, około 18:30 żeby powiadomił Radio Wolna Europa, że w stoczni gdańskiej rozpoczął się strajk.


Czy nie uważa Pan, że przez młody wiek, w którym zaczął Pan działalność opozycyjną, przepadła gdzieś część pańskiej młodości?


Ja zacząłem działać w 1979 roku, byłem wtedy krótko po wojsku. Swoją służbę odbyłem na bliskim wschodzie, w Syrii i Egipcie. Tam wtedy poznałem ludzi z Gdańska, stąd moje opozycyjne ciągoty. Moi rodzice byli rolnikami, walczyli ze spółdzielniami, więc z domu też trochę tej waleczności wyniosłem. Oczywiście było ciężko. Jak chciałem wtedy pójść z kumplami do dyskoteki to trzeba było uważać, żeby nie wypić za dużo bo funkcjonariusze zabraliby nas do izby wytrzeźwień, a w zakładowej gazetce drukowano wtedy informacje o tym, że cię złapali. Nawet się śmialiśmy, że SB-cy mogą nam podsunąć jakieś dziewczyny, więc może lepiej tych z knajpy, czy dyskoteki nie wyrywać. Ta działalność na pewno zabrała mi dużo czasu bo po zakończeniu strajku zostałem wiceprzewodniczącym „Solidarności” w stoczni gdańskiej, mając zaledwie 23 lata. Potem tylko 16 miesięcy wolności i stan wojenny. Najpierw więzienie, potem internowanie, powrót brak miejsca pracy to na pewno trochę zdrowia mi odebrało.


Nie boi się Pan, że świadectwo solidarności zostanie zapomniane, a jedyne co utkwi w głowach Polaków to postać Lecha Wałęsy?



Jestem przeświadczony, że tak będzie. Mamy nawet przykłady z historii Polski, choćby Józefa Piłsudskiego, o którym ja sam myślałem tylko pozytywnie. Teraz oczywiście mamy większy dostęp do informacji o zamachu majowym i tym, że nie była to w 100% czysta postać. Jednak tak właśnie jest, że mówimy tylko o jednostkach i dokładnie tak samo będzie się mówiło o Wałęsie. Za 50 lat nikt nie będzie pamiętał, że był jakiś Borowczak, Borusewicz, czy Gwiazda.


Podczas ostatnich obchodów podpisania porozumień sierpniowych Danuta Wałęsa powiedziała takie zdanie: „to nie jest Polska, o którą walczyłam”. Stąd moje pytanie w jakim stopniu ta obecna Polska jest tą o której Pan marzył w sierpniu 80’ roku?


Marzyłem o Polsce niepodległej, zintegrowanej z Unią Europejską, z dobrymi stosunkami ze Stanami Zjednoczonymi, a już najbardziej kiedy siedzieliśmy w więzieniu a prezydentem USA był Ronald Reagan. Wtedy jego słowa o tym jak chce bronić demokracji i jak nie pozwoli Związkowi Radzieckiemu na represjonowanie innych narodów były dla nas bezcenne. Oczywiście dziś jestem parlamentarzystą już piątą kadencję, a wtedy w ogóle nie myślałem, że odetnę od tego jakiś kuponik, a najwyżej dostanę po plecach. Jeśli chodzi o moją wizję Polski to niestety jest ona zachwiana od 7 lat. Oczywiście obecna władza wygrała demokratycznie wybory, ale na pewno nie uczciwie. Wszyscy przecież widzimy co się obecnie dzieję z telewizją publiczną, a także jak ta władza przekupuje ludzi. I to pewnie Danuta Wałęsowa miała na myśli, czyli, że te ideały solidarności właściwie nie istnieją. No bo tak jak wspomnieliśmy obecnie NSZZ „Solidarność” pokazuje się i stoi zawsze przy rządzie, a ten związek w samej nazwie ma niezależność i samorządność, więc nie powinien absolutnie utożsamiać się z władzą. Tym bardziej w takim czasie, kiedy są problemy z pensjami nauczycieli, służba zdrowia jest w bardzo złym stanie, a rząd unika zmierzenia się z tymi kwestiami. Związek zawsze stawał po stronie ludzi, a obecnie tak nie jest. Ja jestem dalej członkiem, płacę składki, ale mam duże pretensje do ludzi, którzy tam są. Młodzież nie chce dzisiaj wstępować do „Solidarności” bo jest bardzo dobrze wykształcona, zna swoje prawa i często walczy za siebie. Wracając do Danuty Wałęsowej, jej słowa były bardzo mocne, ale ona tak właśnie czuje i też jest zła na to, że ta władza zrobiła z jej męża UB-eka, agenta itd. Mnie też to denerwuje bo znam Lecha wiele lat i absolutnie w to nie wierzę. Pierwsze o co pytam osoby oskarżające go o współprace ze służbami to żeby podali mi chociaż jednego człowieka, który przez niego ucierpiał. Wtedy zazwyczaj mówią, że Jagielski, ale on pracował w Stoczni Gdańskiej, nikt go z niej nigdy nie zwolnił. Poza tym jeżeli mu ufali to czemu w ogóle wybrali go na szefa związku w 80’ roku? Nie rozumiem tego. To jest ten ostateczny przykład jak wielu ludzi z tamtych czasów zapomniało o tych ideałach, o które walczyli.

50 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page