top of page
  • Maksymilian Szatkowski

Jam session - nieoczekiwany sukces?

W tym roku po raz pierwszy na żywo doświadczyłem Jam session. W poprzednich latach to wydarzenie umykało mi mimo, że widziałem plakaty, posty na Facebooku itd. Zawsze myślałem, że to raczej coś dla osób zafascynowanych muzyką, a nie dla laików takich jak ja. W tym roku, jednak postanowiłem przyjść, chociaż muszę przyznać, że moje motywy wiązały się raczej ze Stefanem. Chciałem także potowarzyszyć moim kolegom, którzy występowali na scenie. Jedyne co wiedziałem o Jam session, to to, że grana tam jest muzyka na żywo, a w tym roku wyjątkowo będzie jeszcze karaoke. Szedłem, więc zaciekawiony, choć nie byłem przepełniony entuzjazmem.



Do auli przyszedłem już około trzy godziny przed rozpoczęciem wydarzenia. Nie dlatego, że chciałem obserwować całe przygotowania. Towarzyszyłem moim kolegom, którzy wtedy zaczynali preparować się do występu zaplanowanego na godzinę 17:00. Uznałem przy okazji, że może uchylą mi rąbka tajemnicy kulis Jamu. Wchodząc po schodach minąłem kilka osób, których miny raczej nie zapowiadały, że za chwilę w tym budynku odbędzie się duże muzyczne wydarzenie. Wstępując na górę ujrzałem jeszcze niegotowe stanowiska i kilka osób podpinających kable. Jedyne co słyszałem, to pogawędki nielicznych obecnych wtedy na auli ludzi albo uwagi rzucane od techników w stronę artystów, aby jeszcze nie grali. Po trzydziestu minutach wyszedłem, żeby zjeść jeszcze obiad. Opuszczając piątkę miałem wrażenie, że publiczność tego dnia będzie dosyć skromna. Z resztą wiele osób mnie na to nastawiało mówiąc, że „tamte Jamy już nie wrócą” albo, że „ludzi już nie interesuje blues”. Po godzinnej przerwie na posiłek wróciłem do auli, która powoli zapełniała się ludźmi, jednak dalej w większości widoczni byli artyści, sprzedawcy i obsługa techniczna.

Wybiła 17:00, a ja już zdążyłem obejść się po stoiskach z pysznościami, spojrzeć na ochrzczony warnik i chwile pogawędzić z kolegami o tym, jaki dzisiaj mają repertuar. W dosyć dobrym nastroju usiadłem przy stoliku i wyczekiwałem początku. Mijało 5, 10 minut, a dalej nie słychać było obiecanych rytmów. W międzyczasie aula zapełniała się kolejnymi widzami i powoli zaczynało brakować miejsc. Widziałem to szczególnie po krzesłach stojących przy zajętym przeze mnie stoliku, które zniknęły w mgnieniu oka i zapewne posłużyły innym widzom, chcącym wysłuchać niezwykle interesujących dźwięków. Wreszcie około 20 minut po 17 rozpoczął się koncert. Od razu mówię, że samej jakości granej muzyki oceniać nie będę, gdyż zwyczajnie nie mam odpowiedniej wiedzy, aby jakkolwiek sensownie pochwalić, bądź skrytykować piątkowych muzyków. Na scenie przywitali nas organizatorzy: Ada Grzybek i Maks Bartusch którzy bardzo energicznie zapowiedzieli pierwszą piosenkę. Widać było duży entuzjazm wśród publiczności, która w każdym możliwym momencie oklaskiwała występujących. Pierwsze kilka utworów zagrane zostało prawie że marszem, a wszyscy weszli już w pewien trans towarzyszący tego rodzaju wydarzeniom. Po którymś z rzędu występie dostaliśmy informację, że przyszedł czas na krótką przerwę, gdyż zmieniany będzie repertuar. Nie omieszkałem wykorzystać tej okazji, aby zrobić krótki rekonesans wśród widowni. Ku mojemu zdziwieniu, te same smętne miny, które widziałem o 15, trzy godziny później były już rozpromienione. Słyszałem tylko „fajnie grają”, „jest większa frekwencja niż myślałem” itd. Spojrzałem jeszcze na stoisko ze słodkościami przy którym gromadziło się coraz więcej ludzi. Z oferowanych słodyczy, które wyhaczyłem były znane mi już z giełdy przedsiębiorczości ciemne, wegańskie ciasteczka oraz smakowicie wyglądające cynamonki. Do kompletu był jeszcze warnik, towarzyszący od jakiegoś czasu większości piątkowych wydarzeń. Niestety nie udało mi się z niego skorzystać, ponieważ nie przyniosłem swojego kubka i własnej herbaty. Z jednej strony to zrozumiałem, z drugiej jednak pomyślałem sobie, że ktoś mógłby zrobić dobry biznes sprzedając owe produkty zapominalskim. Ponarzekałem też trochę, że nie było puli dostępnych kubków i pudełka herbaty opłaconych z budżetu szkoły, chociaż była to na tyle błaha sprawa, że nie zastanawiałem się nad nią długo, szczególnie, że artyści wracali już na scenę, żeby znów zachwycić nas wspaniałą muzyką. Widownia w auli zaczęła rozkoszować się rytmami Red Hot Chilli Peppers oraz Lady Pank. Widoczne jednak było, że tym razem przerwy między utworami stały się trochę dłuższe. Słyszałem, jak niektórzy na to narzekali i rzeczywiście, był to pewien mankament, ale absolutnie nie zgodziłbym się z tezą, że ten fakt zepsuł całe wydarzenie. Potem po raz kolejny na scenie pojawiła się Ada z Maksem, aby poinformować nas o tym że za chwilę zostanie zagrany ostatni utwór tego wieczoru. Muzycy zaczęli grać Wehikuł czasu Dżemu, a w publiczność od razu wstąpił niezwykły entuzjazm. Kilka osób weszło nawet na scenę chyba z zamiarem śpiewania, jednak ostatecznie poruszali się tylko do rytmów granych przez muzyków na scenie. Widać było niezwykłe oddanie się perkusisty przy tej konkretnej piosence, a każde jego solowe zagranie przyjmowane było z niesamowitą reakcją piątkowej widowni. Po tym utworze wszyscy ruszyli do oklasków.



W tamtym momencie przyszedł czas na karaoke. Zastanawiałem się czy to w ogóle wypali, skoro nigdy wcześniej nie było w naszej szkole podobnych przedsięwzięć. Na pierwszy ogień poszła Kryzysowa narzeczona Lady Pank i cała aula ruszyła do śpiewania i tańczenia w rytm polskiego klasyka. Następnie Ada oznajmiła nam, że na prośbę wielu osób puści kilka piosenek Lady Gagi. Reakcja widzów była niezwykle pozytywna, chociaż część osób z lekkim zrezygnowaniem wróciła na swoje miejsca. Następnie powrócono do klasycznych brzmień za sprawą ABBY, dzięki której znów można było usłyszeć głośny, wspólny śpiew obecnych w auli piątkowiczów. Potem, mimo tego, że puszczono jeszcze kilka utworów, zaczęło się składanie sprzętu i sprzątanie, które ku mojemu zdziwieniu poszło dosyć szybko. Opuszczając piątkę sprawdziłem godzinę – na ekranie mojego telefonu widniała 21. Wtedy pomyślałem sobie że te cztery godziny upłynęły mi naprawdę szybko i przyjemnie. Do domu wracałem z uśmiechem na twarzy oraz z lekkim zdziwieniem.

Pomyślałem sobie o wnioskach, które przyniósł tegoroczny Jam. Pytałem się moich kolegów, występujących, sprzedających i wszyscy zgodnie odpowiedzieli, że było to coś czego się nie spodziewali. Z relacji osób obecnych na Jamie w zeszłym roku szkolnym dowiedziałem się że frekwencja była tym razem zdecydowanie większa. Nie wiem, czy to zasługa lepszej promocji, braku widma pandemii, czy może przypadku, jednak to zdecydowanie pozytyw. Z mojej rozmowy z Adą Grzybek – organizatorką Jamu wynikało, że sama jest pozytywnie zaskoczona tym, co zobaczyła i usłyszała w auli tamtego wieczoru. Jako największy problem wymieniła zebranie artystów razem. Powiedziała, że powodem sukcesu tegorocznego wydarzenia jest w jej opinii karaoke, które było zupełną nowością i okazało się strzałem w 10. Wśród kluczowych osób dla organizacji samego wydarzenia wymieniła Panią prof. Dorotę Bandzmer, która wraz z kilkoma uczniami stworzyła dekoracje oraz pomogła dopiąć wszystko na ostatni guzik. Wspomniała również o Paskalu Czubackim, który był odpowiedzialny za nagłośnienie oraz o Janie Zalewskim i Maksie Bartuschu, którzy poświęcili swój czas na przeprowadzenie warsztatów z muzykami.



Moja opinia o Jamie jest zdecydowanie pozytywna. Samo wydarzenie mnie zaskoczyło i cieszyłem się że mogłem posłuchać fajnej muzyki na żywo, szczególnie, że była grana przez moich kolegów i koleżanki ze szkoły. Odpowiedź na pytanie zadane w tytule chyba znacie i nie muszę jej tu pisać. Prawie każdy, od artystów, przez organizatorów powtarzał mi że to nie wypali, jednak ku zdziwieniu większości było zupełnie inaczej i chwała muzykom za to. Dodatkowo usłyszałem, że planowana jest kolejna edycja Jamu jeszcze w tym roku szkolnym. Widać także, że pomysł z karaoke się przyjął bo pod koniec kwietnia czeka nas specjalne wydarzenie na którym piątkowicze będą mogli wykazać się śpiewając znane wszystkim muzyczne hity. Ja sam jako laik, człowiek kompletnie nie znający się na muzyce polecam każdemu przyjście na Jam Session w przyszłym roku. Usłyszycie dobrą muzykę, zjecie pyszne jedzenie w świetnym towarzystwie i może nawet sami zaśpiewacie wypełniając naszą nierzadko szarą aulę dźwiękami. Gratuluję wszystkim, którzy dołożyli rękę do sukcesu tegorocznego wydarzenia - muzykom, sprzedawcom, osobom pracującym przy oprawie technicznej, a szczególnie organizatorom – Adzie Grzybek, Maksowi Bartuschowi i Lenie Wiśniewskiej. Do zobaczenia na następnej edycji, może nawet w tym roku…


Zdjęcia: Hubert Marks 3c i Pani prof. Dorota Bandzmer

71 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page