Był to letni, słoneczny poranek. Jeżeli dobrze pamiętam, było około godziny ósmej. Jako że tego dnia korków nie było to autobus przyjechał o czasie. Jak na razie wszystko jest tak, jak powinno być. Po dziesięciu minutach jestem już w tramwaju linii numer sześć, w drodze na dworzec Śródmieście SKM. Z miejscami nie było większego problemu, bo większość ludzi dopiero co wstała z łóżek.
Jakieś kilkanaście minut później jestem pod Forum, jedynym miejscem w Gdańsku, które jest znane przez większość nastolatków (oprócz Długiej). Widzę człowieka w windzie. Na pierwszy rzut oka wydaje się martwy, a co najmniej nieprzytomny. Pomyślałem, że skoro miałem cztery z RKO na EDB, to moja pomoc dużo nie da i miałem rację, bo ów martwy przewrócił się z jednego boku na drugi przy czym dość głośno uderzył głową o szybę. Kontynuowałem więc moją podróż, przy okazji po zejściu po schodach wezwałem windę, aczkolwiek nasz delikwent nie za bardzo się tym przejął, bo mruknął coś pod nosem i spał w najlepsze dalej.
Po jakimś czasie na stację wtoczył się pociąg SKM. Gdy otworzyły się drzwi poczułem dość odrażający zapach mieszanki moczu z alkoholem. Jednak był to najszybszy sposób na dotarcie do mojej destynacji, więc bez chwili namysłu wsiadłem do wagonu i kupiłem bilet. Wchodząc do przedziału uświadomiłem sobie jednak jak duży błąd popełniłem. To, co ujrzałem, było było jak z innego świata. Gdy uznałem, że kolejna sekcja będzie wyglądać inaczej i ruszyłem w jej kierunku, doszło do mnie, że tak nie będzie. Cały pociąg SKM to inny świat.
Moim oczom ukazała się wioska. Chaty zbudowane z butelek po przeróżnych alkoholach, gazet i innych rzeczy, które rdzenni mieszkańcy zdobyli podczas licznych postojów pociągu. No właśnie – rdzenni mieszkańcy, społeczność stworzona z ludzi w różnych grupach wiekowych, posiadająca
własną kulturę i język. Kultura ta nie jest jakoś specjalnie rozbudowana, w przeciwieństwie do języka. Najbardziej komunikatywna jest grupa pomiędzy jedenastym a siedemnastym rokiem życia. To od nich nauczyłem się najwięcej. Porozumiewają się połączeniem samogłosek i łaciny podwórkowej. Każdy z nich posiada głośnik JBL, z którego leci niby inny utwór, ale wszystko brzmi tak samo. Poza głośnikiem posiadają również puszk -, co bogatszy butelki – po piwie, które zostało skonsumowane gdzieś w krzakach, w strachu przed policją czy co gorsza strażą miejską. Starsi obywatele wioski w sumie za bardzo nie różnią się od tych co SKM nie jeżdżą. Również narzekają na młodzież i mówią, jak to za ich czasów nie było. Zapomniałem wspomnieć, że czas tu płynie inaczej. Niestety wciąż nie wiem jak.
Gdy wszedłem do przestrzeni między przedziałami, zobaczyłem dwie grupy ludzi ustawione naprzeciwko siebie. Jak się okazało, były to dwie armie, które miały zaraz stoczyć bitwę. Na wyposażeniu każdej armii był tak zwany tulipan oraz jakieś cegły, które gdy przyjrzałem się lepiej okazały się sprowadzone z Warszawy. Niestety wioska, którą przed chwilą opuściłem, była skazana na porażkę, ponieważ druga strona posiadała wielozadaniowy pojazd bojowy typu wózek dziecięcy. Szybkim krokiem usunąłem się z pola walki i wkroczyłem do kolejnego przedziału. Język ten sam, ale styl architektoniczny trochę inny oraz widać postęp technologiczny.
Idąc dalej, w kierunku kolejnej wioski zobaczyłem kordony kupieckie. Wśród towarów były między innymi siedzenia, najpewniej ze splądrowanej wioski, przez którą na początku przechodziłem, niewolnice i alkohol, oznaczony jako towar luksusowy.
Następna wioska okazała się być miastem. Nowoczesne budowle, których nie nazwałbym pięknymi. Zaawansowany system wentylacji, zwany otwartym oknem. Jednak coś mi nie pasowało. Okazało się, że kiedyś panowała tu demokracja, ale po wielkim kryzysie przerodziła się w anarchokapitalizm. Dzięki temu systemowi miastem rządzi jedna korporacja, Ào lún, a jeżeli komuś się nie podoba to kończy w jednej z wiosek ludzi niższego sortu. Istnieją przypuszczenia, że na czele stoi niejaki Dānní’ěr·ào bā tàikè, który podobno pochodzi od samego Kǎ qīn sī jī legendarnego cesarza, który wstrzymał rozwój i ruszył kryzys. Pomimo wielu wygnanych, w mieście powstała rebelia. Jak się o tym dowiedziałem? Otóż dostałem telefon, a gdy jeden z obywateli przedziału końcowego usłyszał, że mówię po polsku, uznał mnie za boga i zaprowadził do kryjówki rebeliantów. Chcieli czegoś ode mnie, więc zacytowałem coś z ostatnio oglądanego filmu, a oni uznali to za święte i rozpoczęli krwawą rewolucję.
Dzięki całemu zamieszaniu udało mi się uciec, miałem dosyć. To, co ujrzałem, było interesujące, aczkolwiek tak dziwnie, że nigdy więcej. Wysiadłem na Dworcu Głównym i wsiadłem w tramwaj linii numer dwanaście. Od tego czasu jeżdżę tramwajem, bo tam przecież takich rzeczy nie doświadczę.
Comments