top of page
  • Rabarbarowy Truposz

Prawdziwy niebieski czy prawdziwy smutek?

Dzień dobry, wróciłam. Zawirowania, w których się znalazłam pozostawiły mnie w dłuższym osłupieniu i ciężko było mi cokolwiek pisać, nie mogłam dogadać się z weną... tak naprawdę to nadal nużył mnie sen zimowy, jednak wybudziłam się z niego i powoli zebrałam myśli. Zawirowania, o których wspomniałam na samym początku, wynikały z mojego ostatnio imprezowego trybu życia i bycia stale na parkiecie. Wywijanie i skakanie w rytmy każdej puszczanej piosenki utwierdziły mnie w przekonaniu, że podtrzymywanie ścian, które swoją drogą niegdyś praktykowałam namiętnie, jest bezsensu. Naprawdę, drodzy, zachęcam Was do tańczenia, to wspaniała czynność!


Gdy wsłuchiwałam się w brzmienia wychodzące z głośników doznałam nagle oświecenia.

Wróciwszy do domu i wyspaniu się, postanowiłam, że powrócę do usłyszanych wcześniej

piosenek, które utkwiły mi w pamięci. Nie przypuszczałam, że w swoich rozważaniach (a właściwie czym są te artykuły?) będę skupiała się na płycie...


Kiedy zaczniecie państwo słuchać „True blue”, przeniesiecie się na parędziesiąt minut na

parkiet, gdzie nikt nie patrzy. Właściwie do każdej piosenki można się bawić (rozwinę ten

wątek później), a Madonna towarzyszy imprezowiczom od ponad 35 lat i na imprezach

wciąż czasami słychać te kawałki.


Pierwsze trzy utwory są jak najbardziej żwawe, można wsłuchać się w ich teksty. O tym, że pozostanie się przy ukochanej osobie, mimo że tata nie będzie zadowolony. Następny utwór porywa imperatywami przed i w trakcie refrenu, a trzeci „White heat” to połączenie piosenki wraz z filmem o tym samym tytule. Jednak trylogia ulega przerwie...


„Smęty”, bo tak moja mama nazwała kiedyś „Live to tell” to jedyna wolniejsza piosenka na tej płycie. Podobny zabieg wciśnięcia smutniejszej, bardziej wymagającej piosenki, autorka użyła już na swojej poprzedniej płycie, umieszczając „Love don't live here anymore” pomiędzy „Over and over” a „Dress you up”. Album z 86 roku, niekiedy, zmusza nas do chwilowej przerwy w balowaniu, refleksji... Jednak powodów do zmartwień nie ma, bo po prawie sześciu minutach bawimy się już do tytułowego utworu.


Resztę piosenek można by podsumować słowem zabawa. Madonna pytająca, gdzie

impreza, wyznanie miłości, piękna wyspa, chłopak o imieniu Jimmy... to kawałki do których naprawdę można się bawić. Szczególnym jest „La isla bonita” - przez część uważana w ogóle za najlepszą piosenkę królowej popu. Wcale mnie taka opinia nie dziwi, ponieważ słuchając tego utworu, wkładając trochę wysiłku naprawdę można poczuć się jak w tropikach, gdzie imprezy nigdy się nie kończą. Ostatni kawałek „Love makes the world go round” nie mogę podpiąć pod wcześniejszą kategorię, ale jest to istny hymn sloganu Peace and love...


Czy odpowiem państwu na pytanie z tytułu mojego artykułu? Nie, jestem czasami złośliwa.


Tak naprawdę myślę, że każdy powinien posłuchać „True blue” i samodzielnie ocenić. A co do złośliwości, pstryczków w nos: każdy czasami chociaż trochę lubi być wredny...

Gdy zapytacie się mnie, czy „True blue” to moja ulubiona wersja Madonny to zaprzeczę.


Nie potrzebuję czasu na zastanawianie się nad tą kwestią. Ani z debiutu, ani z „Like a virgin”, bo z Madonną najlepiej dogadywałam się w nocy z 17 na 18 lutego, ale to historia nie szyta na miarę żadnego tekstu.


70 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

226, 245, 250

bottom of page